Nepal – miejsce narodzin Buddy

Po dniu spędzonym w ciasnych autobusach, z których po kilku godzinach wyboistej jazdy wysiada się z poobijanymi kolanami od twardego oparcia siedzenia z przodu dotarliśmy wymęczeni, już po zmroku, do bramy z napisem „Welcome to Nepal”. W biurze celnym po nepalskiej stronie zostaliśmy poinformowani, że nie podbiliśmy paszportów po indyjskiej stronie i musimy wrócić kilkaset metrów. Nie wdając się w szczegóły – spacerowaliśmy dłuższy czas po długiej, nieoświetlonej ulicy dzielącej Indie i Nepal poszukując ukrytej granicy administracyjnej. Gdybyśmy tylko chcieli moglibyśmy przenieść w naszych wielkich plecakach tonę narkotyków i pięciu nielegalnych imigrantów w którąkolwiek ze stron.
Noc spędziliśmy w obskurnym hoteliku tuż przy granicy i następnego ranka wyruszyliśmy do Lumbini, miejsca narodzin jednej z najważniejszych osób, jakie kiedykolwiek przyszły na ten świat, Sidarthy Gotamy, czyli Buddy.
Pierwsze wrażenia po wjeździe z Indii do Nepalu? Myśleliśmy, że tuż za granicą będzie widać ogromne, ośnieżone góry, ale niestety okolice Lumbini były płaskie jak stół. Ludzie wydali nam się jakby piękniejsi, bardziej uśmiechnięci, nawet pomimo tego, że Indusów nie postrzegaliśmy jako brzydkich, czy smutnych. Indusi jednak często na uśmiech odpowiadali jedynie charakterystycznym kiwnięciem głowy, Nepalczycy natomiast niezmiennie rozpromieniają całą twarz. Mile zaskoczyły nas także ceny: wszystko było o około jedną trzecią tańsze, niż w i tak już tanich Indiach.
Rafał pierwsze dni w Nepalu spędził odchorowując przywiezioną zapewne jeszcze z Indii biegunkę. Mieliśmy nawet w pokoju telewizor, jednak włączanie go mijało się z celem. Zawsze przed końcem jakiegokolwiek filmu kończyła się elektryczność – dostarczana w przeróżnych porach, regułą była tylko nieobecność prądu w gniazdku po godzinie 21.
Zagadką było dla nas, skąd Lumbińczycy wiedzieli dokładnie, o której godzinie prąd zostanie włączony i wyłączony (zwłaszcza, że codziennie odbywało się to o innej porze).
W końcu, po kilku dniach o ryżu i gorzkiej herbacie Rafał wrócił do zdrowia i pojechaliśmy na przejażdżkę rowerową do wspomnianego już miejsca narodzin Buddy. Ruiny tego budynku obudowane zostały halą, w której po wyznaczonej ścieżce spaceruje się pod czujnym okiem strażników z karabinami. Specjalnie oznaczony jest kamień, na którym przyszedł na świat Budda. Nie mieliśmy niestety możliwości skupić się tam ani na chwilę, czy poczuć energii tego miejsca. Hałaśliwe pielgrzymki nic nie robiły sobie z nakazu zachowania ciszy w tym wyjątkowym miejscu, ponadto gdy tylko pochyliliśmy się nad wspomnianym kamieniem, zaraz poczuliśmy na karkach oddechy azjatów ignorujących naszą przestrzeń intymną, niecierpliwych zobaczenia owego kamienia jak najprędzej. Zdecydowanie więcej radości przyniosło nam jeżdżenie na rowerach po ogromnym kompleksie świątyń znajdujących się w pobliżu. Swoje zakony założyli tam buddyści z wielu krajów, m.in. z Birmy, Tajlandii czy Niemiec.
Z Lumbini ruszyliśmy do Katmandu, gdzie już czekali na nas koledzy z Polski poznani w Kalkucie.

Pierwsza, malutka porcyjka zdjęć z Nepalu

Ten wpis został opublikowany w kategorii Nepal. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>