Goa – przyjaciele Kriszny

Trudno sobie wyobrazić jakiego rodzaju nieszczęściem jest znalezienie idealnego, wymarzonego miejsca, w którym człowiek zakochuje się od pierwszego wejrzenia, na samym początku podróży. Po dwóch dniach spędzonych w przeciętnej urody mieście Panaji ruszyliśmy do Patnem opisywanego w przewodnikach jako cicha, spokojna nadmorska wieś położona tuż obok Palolem, głównej destynacji zachodnich plażowiczów. Poza plażą opisywaną zresztą jako mniej piękną od tej w Palolem i kursami Yogi nie ma tu właściwie żadnych atrakcji, jeżeliby wierzyć przewodnikowi.
Otóż faktycznie, przez 14 dni, które spędziliśmy w Patnem, zazwyczaj nie oddalaliśmy się zbytnio od plaży. To nie ona jednak zatrzymała nas tutaj na tak długo. Wynajęliśmy pokój u przemiłej rodziny, której głową był czterdziestosiedmioletni Krishnath (Kriszna), który szybko stał się naszym najlepszym przyjacielem w okolicy. Już pierwszego dnia podszedł do Rafała, uścisnął mu dłoń i powiedział, że dał nam najniższą możliwą cenę za pokój, bo widzi w nas przyjaciół. Z początku byliśmy zaskoczeni prędkością zawiązywania przez Krisznę przyjaźni, ale szybko okazało się, że miał on dobre przeczucie i faktycznie połączyła nas silna więź.
Okazuje się, że pomimo różnicy pokoleń, wyznania, kultury i miejsca zamieszkania mamy bardzo podobne poglądy na wiele spraw. Między innymi drażnią nas wiecznie pijani, głośni i nieszanujący miejscowych zwyczajów turyści (Kriszna szczególnie oburzało niegodne zachowanie starszych przyjezdnych, grzechy młodszych usprawiedliwiał rozrywkowym wiekiem). Kriszna posługiwał się językiem angielskim w bardzo podstawowym stopniu, ale wielokrotnie w prostych słowach chętnie rozmawiał z nami na poważne tematy. Często powtarzał powszechnie znaną, lecz może nie tak uświadomioną prawdę, że bogactwo człowieka znajduje się w jego sercu, a nie portfelu. W tym kontekście mówił o sobie, że mimo swojego skromnego życia, czuje się bogatym i szczęśliwym człowiekiem.
Przez te dwa tygodnie odnieśliśmy wrażenie, że najbliższa rodzina Kriszny (żona – Mitra, córki – Komal i Micky i syn Prawin) może stanowić przykład domowego szczęścia, harmonii i wzajemnego zrozumienia. Spędzali ze sobą całe dnie, rozmawiając , dzieląc się obowiązkami i, jak zapewniał Kriszna, nigdy się nie kłócili. Jedynym źródłem niepokoju w życiu rodziny była nieuchronna konieczność wydania za mąż dwóch córek.
Kiedy w Indiach na świat przychodzi dziewczynka, jej rodzice muszą zacząć oszczędzać pieniądze, aby za dwadzieścia kilka lat móc godnie wydać ją za mąż. Zgodnie z tradycją to rodzice panny młodej płacą za zorganizowanie ślubu i wesela, na które zazwyczaj przychodzi kilkaset gości. Ponadto muszą także sprawić córce mnóstwo ozdób ze złota, które traktowane są jako posag. Kriszna mówił, że skromne wesele każdej z córek będzie kosztowało go w przeliczeniu ok. 30000 złotych. Po ślubie zgodnie ze zwyczajem dziewczyny wyprowadzą się do swoich mężów, natomiast żona Prawina zamieszka u niego. I to właśnie małżeństwo jedynego syna (i związany z nim posag) jest światełkiem w tej trudnej sytuacji materialnej rodziny.
Dom Kriszny. Gospodarstwo domowe rodziny Kriszny zamieszkiwało około czterdziestu osób. Jego najbliższa rodzina zajmowała dość duży, lecz bardzo skromnie wykończony dom, którego wnętrze było podzielone na kilka niezbyt dużych izb. Ze względu na małą liczbę okien w domu panował mrok, ale i przyjemny chłód. Dzieci spały w jednym pokoju z rodzicami – wszyscy na matach na podłodze, w określonym porządku. W ciągu dnia jednak nikt nie spędzał czasu w domu, oprócz czasu poświęcanego na posiłki.
Kriszna oprócz wynajmowania domku i pokojów na plaży zajmował się jeszcze prowadzeniem małego sklepiku dla turystów, w którym sprzedawał głównie papierosy, świeczki gumy do żucia i młode kokosy. Sklepu tego w postaci jednej przeszklonej szafki pod małym daszkiem czasem doglądały córki lub żona. Dzienny utarg wahał się koło 200 rupii (14 zł), z czego zaledwie około 5% stanowiło marżę. Większość lokalnych klientów brała artykuły na kredyt niejednokrotnie zadłużając się na kilka tysięcy rupii.
Oprócz spędzania czasu z rodziną w pobliżu plaży, kilkakrotnie odwiedzaliśmy sąsiednie Palolem. Mnogość sklepików, obnośnych sprzedawców i głośna muzyka dobiegająca z restauracji na świeżym powietrzu upewniła nas, że dobrze postąpiliśmy zatrzymując się w zacisznym Patnem. Co rano chodziliśmy do malutkiej, nieco mrocznej knajpki zwanej Chai Shop, gdzie podawano najlepsze i najtańsze śniadanie w okolicy. Składało się ono z „tytułowego” czaju, czyli słodkiej herbaty z mlekiem, jednej samosy – pieroga z warzywami smażonego w głębokim tłuszczu i małej miseczki baji Pau, czyli groszkowego curry z bułką lub słodko-ostrym chlebem bananowym. Wersja z bułką dla dwóch osób kosztowała 36 rupii (2,10 zł)! Niestety, Chai Shop nie serwuje obiadów i skazani byliśmy na turystyczne restauracje, w których za posiłek musieliśmy płacić około siedmiu razy więcej.
Odkładaliśmy wyjazd z Patnem dnia na dzień. W końcu jednak postanowiliśmy, że zaraz po piętnastych urodzinach Micky ruszamy w drogę. Czuliśmy się zaszczyceni zaproszeniem. Przyjęcie odbyło się w pomieszczeniu specjalnie przeznaczonym do świętowania w domu rodziny. Były baloniki, lemoniada, prezenty, Happy Birthday i gwóźdź programu: tak pyszny jak i kosztowny tort z prawdziwą czekoladą. Całość trwała nie więcej niż czterdzieści minut, ale odnieśliśmy wrażenie, że w tym czasie skondensowana i upchana została przemiła atmosfera kilku europejskich przyjęć urodzinowych.
I dobrze, i źle się stało, że trafiliśmy do Patnem już trzeciego dnia podróży. Dobrze, bo łagodnie przyzwyczailiśmy się do ogromnych różnic między Polską a Indiami, bo znaleźliśmy kolejny raj na Ziemi, do którego chcemy koniecznie wrócić. Zwłaszcza na początku podróży potrzebowaliśmy kilku dni na przestawienie się na lokalny czas, odpoczynek po intensywnych przygotowaniach w Polsce, przyzwyczajenie się do indyjskiego ciepła , wszechobecnej mnogości zapachów i pełnej różnorodnych przypraw, przeważnie ostrej kuchni. Z drugiej strony natomiast z chęcią spędzilibyśmy tu nawet i miesiąc, ale przez cały pobyt gnębiła nas myśl, że jeszcze w ogóle nie zwiedziliśmy Indii i że przyjechaliśmy do Azji podróżować, a nie byczyć się w pięknych miejscach.
Wszystko co dobre musi mieć kiedyś swój koniec. Z żalem w sercach i „See you later” na ustach 9 grudnia opuściliśmy Patnem.
Zdjęcia z Goa

Ten wpis został opublikowany w kategorii Indie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na „Goa – przyjaciele Kriszny

  1. admin pisze:

    Dzięki Marcin,
    bez tego obrazka byłoby nam znacznie trudniej ;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>