Z Goa na północ podróżowaliśmy w prawdziwych luksusach. Byliśmy na nie zresztą niejako skazani – wszystkie miejsca w pociągu były zarezerwowane, oprócz tych w klasie 2AC. Trzydzieści godzin jechaliśmy więc w klimatyzowanym przedziale z czterema łóżkami zasłanymi czyściutką, pachnącą pościelą – aż żal dojeżdżać do celu.
Przez okna w pociągu obserwowaliśmy jak bardzo zmieniał się krajobraz: powoli znikały palmy, zaprzęgi na wsiach coraz częściej ciągnięte były przez wielbłądy, ludzie ubrani byli coraz cieplej, coraz mniej mężczyzn miało wąsy, a coraz więcej kolorowe turbany. Z czasem pola uprawne zamieniły się w bezkresne stepy porośnięte suchą trawą, a zamiast ogromnych rzek mijaliśmy tylko grząskie wąwozy. Od razu można było zauważyć, że znajdujemy się w zupełnie innej szerokości geograficznej, ale po opuszczeniu pociągu w Jaipurze odnieśliśmy także wrażenie, że jesteśmy w zupełnie innym kraju. Budynki przywodziły na myśl „Baśnie z tysiąca i jednej nocy” – ściany w barwach zachodzącego słońca i delikatne, koronkowe zdobienia przypominały o dawnej świetności tego miasta, zwanego zresztą Pink City. W 1876 roku maharadża Ram Sing rozkazał przemalować całe stare miasto na kolor różowy oznaczający gościnność, aby godnie przywitać księcia Walii (później króla Edwarda VII). Do dziś większość budynków w centrum ma ten sam kolor, choć teraz jest to raczej brudna, wyblakła czerwień niż róż.
Jednym z głównych zabytków odwiedzanych przez przyjeżdżających do Jaipuru jest oddalony o dziesięć kilometrów od miasta fort Amber. Z dala od ulicznego zgiełku, pięknie wkomponowana we wzgórze nad sztucznie utworzonym jeziorem forteca jest jednym z najpiękniejszych miejsc, jakie mieliśmy okazję zobaczyć w Indiach. Po wdrapaniu się na wzgórze, zakupieniu biletów i wyminięciu zgrai oferujących swoje usługi przewodników przez kilka godzin czerpaliśmy przyjemność z wałęsania się po ogromnych rozmiarów budowli. Były tam zarówno bogato udekorowane mozaikami z luster, płaskorzeźbami i malowidłami ściennymi komnaty na świeżym powietrzu, jak i małe balkoniki z widokiem na miasteczko Amber w dole.
Jedna z części fortu przeznaczona była dla kochanek maharadży. Przypominała ona labirynt wąziutkich korytarzy i schodów, wśród którego znajdowały się malutkie pokoiki, niektóre z balkonami, niektóre nawet bez okien. Być może maharadża zaprojektował tę część tak, aby nikt niepowołany nie przyłapał go tam zbyt prędko… My nawet pomimo przewodnika w rękach mieliśmy małe problemy ze znalezieniem wyjścia. Ale nawet zgubić się tam było frajdą. Fort niczym nie przypomina Wawelu czy innego muzeum utworzonego w starej budowli. W Amber można było wędrować godzinami, wchodzić niemal w każdy zakamarek i, co najważniejsze, znaleźć zaciszne (przynajmniej przez chwilę) miejsce z pięknym widokiem na otaczające wzgórza i samemu poczuć się przez chwilę jak indyjski maharadża.
Po powrocie do Jaipuru sen prysł – centrum miasta było dla nas zdecydowanie zbyt męczące. Tysiące wiecznie trąbiących samochodów i skuterów, dzwoniących rowerzystów i rikszarzy, przekrzykujących się sprzedawców, do tego wszędzie pałętające się krowy, psy i koty, skrajnie biedni ludzie i żebracy śpiący na chodnikach, a wszystko to owiewane tonami śmieci i okraszone smrodem moczu dolatującym z każdej bramy czy przejścia między budynkami. Przytłoczeni chaosem miasta o populacji liczącej około trzech milionów ludzi zrezygnowaliśmy z dalszego zwiedzania i wróciliśmy do domu naszych gospodarzy z CouchSurfingu.
Północ Indii zdecydowanie nas zaintrygowała, ale sam Jaipur nie powalił nas na kolana. Na całe szczęście spędziliśmy tam tylko jeden dzień. Już wieczorem wsiadaliśmy w pociąg do Jaisalmeru.
Wyszukiwanie
Lubisz to na Facebooku?
-
Nowe wpisy
Kategorie
Archiwum
Linki
- Galeria Picasa Galeria naszych zdjęć w serwisie Picasa
- Minimalmedia Galeria fotoobrazów, w której będzie można kupić nasze zdjęcia (strona w budowie).
Czytam,oglądam zdjęcia….i czuję się jak w bajce…Dopóki nie spojrzę w okno…szaro,mglisto i zimno,brrr. Korzystajcie kochani,wielkie ciepłe buziaki z Ostrowa
Maharadza to mial klawe zycie.Nie dosc ze duze M to tyle innych atrakcji.
Rafciu , żartowałam z kozami i wielbłądami . Znasz moje dziwne żarty . Na prawdę nie przestawajcie pisać .Czyta Was całkiem pokaźne grono .