Andamany i Nikobary – Bóg nie rzuca w ludzi kokosami

Andamany i Nikobary to archipelag 349 wysp (38 zaludnionych) na Morzu Andamańskim. Pierwszy przyjezdni odwiedzili wyspy już w dziesiątym wieku, ale przez stulecia nikt nie został na dłużej – różni podróżnicy, w tym Marco Polo, opisywali tamtejsze plemiona jako wrogie, ludożercze, a o ich przedstawicielach mówiono, że zamiast ludzkich głów mają psie.
Dziś opowieści o rdzennej ludności Andamanów nie są już tak przerażające, niemniej jednak wiele pozostało intrygujących niewiadomych. Ludy Dźarawa i Szompen od zawsze unikają kontaktu z nowymi mieszkańcami ich wysp, także wszelkie próby zbliżenia się do plemienia Sentinelese kończyły się jak dotąd fiaskiem – przyjezdnych niezmiennie wita grad strzał (także tych zatrutych). Ludy Onge i Andamańczycy liczą już tylko odpowiednio około 100 i 40 przedstawicieli. Populacja Onge drastycznie straciła na liczebności po 1977 roku, kiedy rząd Indii zabrał dwie trzecie ich wyspy (Little Andaman) i oddał nowym przybyszom. Andamańczyków natomiast rozgromiły epidemie syfilisu, ospy i grypy „przywiezione” oczywiście z zewnątrz. Tylko u Nikobarczyków odnotowuje się dodatni przyrost naturalny i jako jedyni asymilują się oni z imigrantami. Badania antropologiczne są więc w tym regionie znacznie utrudnione – byliśmy bardzo zainteresowani poznaniem kultury któregoś z plemion, ale jeszcze w Polsce dostaliśmy wiadomość, że wizyty w wioskach są praktycznie niemożliwe. Głównym powodem jest to, że rdzenna ludność wciąż nie jest uodporniona na niektóre z naszych „pospolitych” chorób, więc nawet prosta infekcja może być zabójcza dla całego plemienia. A szkoda – o plemieniu Szompen mówi się, że to ostatnie, które żyje właściwie na etapie epoki kamienia łupanego. Musieliśmy obejść się smakiem i zadowolić wizytą w staroświeckim Muzeum Antropologicznym w Port Blair, stolicy regionu.
Udało nam się natomiast spędzić trochę czasu z nowymi, napływowymi mieszkańcami Andamanów. Byli to potomkowie emigrantów z Bangladeszu i Indii, którzy w zdecydowanej większości nie znaleźli się na Andamanach z własnej woli – w dziewiętnastym wieku rząd brytyjski utworzył na w Port Blair więzienie dla dysydentów. Później, w latach dwudziestych ubiegłego wieku, liczni przedstawiciele ludów Bhantu z prowincji Uttar Pradesh czy Maplach z Malabaru? zostali w ramach kary za akcje przeciw brytyjskiemu rządowi kolonialnemu deportowani w różne rejony Andamanów.
Tu musimy się wtrącić i powiedzieć, że nie najgorzej jest być deportowanym na Andamany, a wręcz przeciwnie – gdyby ktoś mógł tam deportować nas, nasze rodziny i przyjaciół to prawdopodobnie nie podjęlibyśmy ani jednej próby ucieczki do końca życia. Odwiedziliśmy wyspy South Andaman, Havelock i Neil, na ostatniej spędzając najwięcej czasu w trakcie niemal miesięcznego pobytu w rejonie. Wyspa Neil była dla nas zresztą szczególnie gościnna, między innymi dzięki Polakom, którzy byli tam długo przed nami. W jadłodajni, w której jedliśmy najczęściej, znaleźliśmy w menu pozycję „Plackiziemniaczane”. Napisane z niewielkim błędem przyrządzane były jednak mistrzowsko: chrupiące na zewnątrz, delikatne w środku – jak obiad u babci w cieniu tropikalnej palmy. Gdy z kolei sprzedawcy kokosów powiedzieliśmy, że jesteśmy z Polski, ten ucieszył się jak dziecko, pokazał nas żonie i matce i zaczął wymieniać imiona swoich polskich przyjaciół: Agnieszka, Ola, Marcin, którzy mieszkali u niego siedem lat temu. Szybko i my zaprzyjaźniliśmy się ze sprzedawcą o wdzięcznym imieniu Nilkamal, co znaczy niebieski kwiat lotosu. Nilkamal zaprosił nas do domu, pokazał najlepsze miejsce na wyspie do pływania z rurką i dawał do spróbowania różne ciekawe okazy kokosów, na przykład młody kokos, który wypuścił już kilka liści – mleko w środku zamienia się wtedy w ciekawą w smaku, delikatną piankę.
Kokosy sprawiały nam zresztą wiele radości na Neil. Spadały co chwila z rosnących wszędzie palm, Rafał nauczył się je nawet otwierać przy pomocy muszli i kamienia. Spytaliśmy raz chłopaków z wyspy, czy wiele osób zostaje uderzonych takim spadającym kokosem. Usłyszeliśmy, że tylko dziesięć lat temu jedna turystka zginęła od kokosa, a poza tym nie ma wypadków tego typu, bo po pierwsze przecież palma ma oczy i widzi, gdzie zrzuca orzech, a po drugie Bóg jest dobry i nie rzuca w ludzi kokosami ot tak. Naszym zdaniem niebezpieczeństwo jest jednak całkiem realne, a wszelkie tłumaczenia to tylko wymówki leniwych wyspiarzy, którym nie chce się wdrapywać na palmy i usuwać dojrzałych kokosów. Wybaczamy im jednak – my podczas pobytu na Andamanach także zwolniliśmy tempo, dni stały się do siebie rozkosznie podobne. Zajmowaliśmy się głównie jedzeniem tropikalnych specjałów i jeżdżeniem na rozklekotanych rowerach pomiędzy plażami nr 1 (doskonały cień w ciągu dnia, pyszny biały piasek), nr 2 (trochę dużo indyjskich turystów, ale żaden koral nie przeszkadza w pływaniu nawet przy odpływie), nr 3 (najbardziej malownicza z przechyloną palmą, niemal bezludna przez cały dzień), nr 4 (dość silne fale, ale naturalna formacja skalna w kształcie mostu naprawdę imponująca) czy nr 5 (najlepsza do pływania, także z rurką). Po drodze obserwowaliśmy uważnie ptaki i inne zwierzęta – blisko połowa występujących na Andamanach gadów, ptaków i ssaków to gatunki nie występujące nigdzie indziej na świecie.
Jedynym smutnym aspektem pobytu na wyspach było to, że pozwolenie wbite w paszport kończyło się pewnego dnia, a z nim musiał się skończyć nasz tropikalny sen. I tak zmieniliśmy swoje pierwotne plany i przesunęliśmy termin powrotnego biletu o dwa tygodnie, ale długości pozwolenia zmienić nie mogliśmy. W Port Blair spotkaliśmy się jeszcze z Sabeshem, komandorem podporucznikiem marynarki wojennej, którego poznaliśmy pierwszego dnia tuż po przylocie. Mieliśmy wtedy okazję zobaczyć jak żyją oficerowie z rodzinami w odgrodzonej od reszty miasta bazie. To było najczystsze miejsce w Indiach jakie widzieliśmy z eleganckimi chodnikami, oświetleniem, równymi trawnikami, zaciszne, wyposażone w sale gimnastyczne, baseny, korty tenisowe i inne wygody, o których przeciętnym zjadaczom chapati nawet się nie śniło.

Pierwsze zdjęcia z Andamanów

Ten wpis został opublikowany w kategorii Indie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

4 odpowiedzi na „Andamany i Nikobary – Bóg nie rzuca w ludzi kokosami

  1. stanley pisze:

    Dzieki Wam poznaje kawal swiata.Opisy i zdjecia fantastyczne.Oby tak dalej tylko wiecej zdrowia zyczymy!!!

  2. Magda L pisze:

    Hej. Serio cieszę się, że tu trafiłam. Stało się to przypadkowo podczas szukania w Google informacji o turystyce. Dobrze wiedzieć, że ktoś porusza interesującą mnie tematykę i to w dodatku robi to w lekki sposób. Mam nadzieję, że dostęp do takich treści nie będzie blokowany lub limitowany po niedawnym podpisaniu umowy ACTA przez Polskę :( P.S. Jeśli mogłabym się do czegoś przyczepić to można by jeszcze delikatnie popracować nad szatą graficzną. Pozdrawiam Magda

  3. Maciej pisze:

    Moi drodzy, wszystko ładnie i pięknie, ale jeśli już poruszacie sprawy etnograficzne, to przynajmniej posługujcie się właściwymi nazwami i transkrypcją – Ondżi, Dżarawijczycy albo Jaraws-i i Sentynelezi. I pliiiz nie szompen, bo to brzmi jak szampon, tylko Sham-hap (jęz.nicobari). Shompen to angielska nawa będąca wynikiem złej pronuncji Sham-hap. I to nie Sham-hap żyją, jak to nazwaliście typowo z wyższością europejską wobec innych kultur „w epoce kamienia”, ale właśnie Sentynelezi, którzy wg źródeł antropologów żyją w niezmienionych warunkach od 30-60 tys (różne źródła) lat w ten sam sposób.
    Poza tym w więzieniu w Port Blair więziono nie decydentów (desydent – nie ma takiego słowa w SJP), ale więźniów politycznych głównie wielkich bohaterów buntów nardowych przeciwko brystysjkiej kompanii wschodnioindyjskiej, ludzi będących ikonami w bitwie o wyzwolenie, niczym dla nas Traugutt czy Kościuszko.

    Ludzie, proszę was, korzystajcie z jakiś fachowych źródeł, kiedy piszecie o takich miejscach, bo teraz za przeproszeniem byle kto może prowadzić blog na dowolny temat. Zapraszam do lektury i starajcie się BYĆ PROFESJONALISTAMI.

    • admin pisze:

      Cześć, dzięki za krytykę.

      Fakty przez nas podawane pochodziły z książki kupionej w Muzeum Etnograficznym w Port Blair (tytuły teraz podać nie możemy, bo jesteśmy w podróży, a książka w domu). Książka pisana była w języku angielskim, więc tłumaczenie nazw musieliśmy wówczas oprzeć na tym co znaleźliśmy w Internecie. Nasz blog w założeniu nie ma być pracą badawczą, lecz subiektywnym wspomnieniem z podróży, więc mam nadzieję, że nasi czytelnicy wybaczą nam źle (o ile faktycznie tak jest – sprawdzimy po powrocie) przetłumaczone nazwy.

      Daleko nam do europocentryzmu i za taki nie uważamy określenie, że lud żyje w epoce kamienia łupanego. Nie ma to wydźwięku pejoratywnego, ani nie ma na celu pokazać „europejskiej wyższości”. Zapis ten znajdował się również w wyżej wymienionej książce, która nie była wydana w Europie.

      Odn. ostatniego dysydent to właśnie więzień polityczny.

      Pozdrawiamy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>