Węgry, Serbia – teatr snów i autostop sensu stricte

Węgry żegnaliśmy jak dobrych przyjaciół, z którymi nie zamieniliśmy co prawda zbyt wielu słów, ale za to dużo się do siebie uśmiechaliśmy. Lengyel, magyar – két jó barát – znają to wszyscy i stosują skrupulatnie.
W Serbii mimo wszystko pod jednym względem odetchnęliśmy z ulgą – wróciliśmy w rejony języka słowiańskiego. O tyle, o ile w węgierskich miastach nie odczuwaliśmy bariery językowej, o tyle na wsiach nie uświadczyliśmy beztroskich rozmów o życiu z rolnikami, które zawsze tak cenimy.
Droga od granicy do Suboticy na dużym odcinku rozpieściła nas ścieżką rowerową. Na miejsce dojechaliśmy już po zmroku i jedynym miejscem na nocleg jakie udało nam się znaleźć w granicach naszego budżetu był podejrzanie wyglądający hotelik prowadzony przez jeszcze bardziej podejrzanie wyglądających dwóch mięśniaków o silnym, rosyjskim akcencie. Byli oni na szczęście aż przesadnie mili, jedynie kiedy Rafał szczerze powiedział, że jedziemy do Albanii powietrze na moment zgęstniało, a panowie spojrzeli na nas z ukosa. Jeden z nich wycedził „why you want to go there?”, ale Rafał jakoś wybrnął z opresji (na szczęście o zniżkę zapytał już wcześniej), ale wtedy po raz pierwszy przekonaliśmy się, że bałkańskie niesnaski to nie historia. Od tamtej pory jak jeden mąż mówiliśmy, że jedziemy do Grecji.
Rano spakowaliśmy się wcześnie, Ewa zrobiła sobie w centrum zdjęcie z popiersiem ukochanego pisarza Danilo Kisa urodzonego w Suboticy i popędziliśmy dalej. Wieczór zastał nas we wsi Lipar, w której akurat odbywał się ogromny festyn, prawdopodobnie z okazji zakończenia wakacji. Naszym sposobem udaliśmy się w stronę kościoła w poszukiwaniu miejsca na rozbicie namiotu. Budynek za kościołem okazał się jednak być nie plebanią a domem kultury, w którym za jeden uśmiech i dużą czekoladę z orzechami na całą noc dostaliśmy zupełnie na wyłączność… salę teatralną. Odnieśliśmy w Liparze także pierwszy sukces w zakresie obdarowywania ludzi, którzy pomogli nam na drodze, ponieważ jak dotąd wszystkie oferowane przez nas piwa, czekolady i bombonierki lądowały w naszych brzuchach.
Następnego dnia dojechaliśmy do dawnej stolicy kulturowej Serbii – Nowego Sadu. Miasto absolutnie nas zachwyciło, zabudową nasuwając skojarzenia z takimi architektonicznymi potęgami jak Praga czy Kraków. Dzięki wyjątkowej uprzejmości pewnego pana udało nam się znaleźć nocleg w hostelu zaaranżowanym w przestronnym mieszkaniu, w którym mieszkaliśmy praktycznie sami. W Nowym Sadzie zrobiliśmy sobie także małą przerwę od rowerów i przez jeden dzień regenerowaliśmy się na pobliskiej Fruszkiej Górze, słynącej z monastyrów zbudowanych z dala od miasta w celu uchronienia serbskiej kultury przed siejącymi zniszczenie Turkami. Kupiliśmy tam wino, które okazało się być rakiją, najedliśmy się śliwek z przydrożnych drzew i powitaliśmy w konkursie bycia dla nas miłym nowego uczestnika. Kiedy szliśmy boczną dróżką w stronę przystanku autobusowego zatrzymał się obok nas pan w samochodzie popularnej w Serbii marki Yugo i zapytał, czy nie podwieźć nas do Nowego Sadu. Na dodatek poczęstował nas swoimi gruszkami i poratował kontaktem do sklepu w Belgradzie z chyba jedyną w kraju baterią do Canona 40D, której akurat dość pilnie potrzebowaliśmy. Jak się okazuje – w Serbii autostop łapie się sam (jak sama nazwa wskazuje).
Jednych z najlepszych uczestników konkursu uprzejmości spotkaliśmy już następnego dnia w Beszce, gdzie potrzebowaliśmy się pilnie rozbić ze względu na zmrok. Zamiast w namiotach spaliśmy jednak w luksusowym pokoju z prywatną łazienką, z brzuchami pełnymi drożdżówek ze śliwkami, szarlotki i rakiji. O 6 rano gospodyni zaparzyła nam wyborną kawę, plasując tym samym rodzinę z Beszki na jednym z pierwszych miejsc. Czuliśmy się prawdziwie rozpieszczeni jako bracia Polacy, niemal jak członkowie rodziny, na których czekano na miejscu z tymi drożdżówkami i pokojem. Chcieliśmy się odwdzięczyć chociaż rakiją z Fruszkiej Góry, ale zakończyło się to kompletnym fiaskiem, bowiem zmuszeni byliśmy zatrzymać swoją i jeszcze zapakować do sakw butelczynę od rodziny.
Dzięki kawie gospodyni już koło 12 dojechaliśmy do oddalonego o około 50 km Belgradu, w którym natychmiast dorwaliśmy się do najprawdopodobniej jedynej wegetariańskiej jadłodajni w całej Serbii. Pod względem ilości zjadanego mięsa Serbowie wyprzedzają chyba nawet Polaków – przy wielu sklepach mięsnych mają nawet gotowe rożny, w których krwawe kawały można natychmiastowo po zakupie przyrządzić i schrupać.
W Belgradzie spędziliśmy pół dnia, które okazało się zbyt krótkie, aby znaleźć jakiekolwiek ciekawe miejsce, oprócz nadrzecznej wyspy Ciganlija. Wieczorem, wyjeżdżając z Belgradu na drodze spotkaliśmy kolarza, który celem pokazania nam kempingu przeciągnął nas po górskiej serpentynie o 150 metrów wyżej nad poziom morza, a gdy kemping okazał się nie istnieć, grzecznie się ulotnił. Zostaliśmy więc sami na szczycie góry w ciemnościach, ale niezawodny w takich sytuacjach Rafał szybko odnalazł miejsce na namiot w ogródku pana, który za młodu w czasach komunizmu pracował w Warszawie, a później Iraku, o czym po serbsku nam przez 2 godziny opowiadał.
Nasza dalsza trasa prowadziła przez Smederevo, w którym Rafał zamienił swoją malutką polską flagę z roweru na wielką flagę Serbii u ulicznego handlarza arbuzami. Nie wiedzieć czemu chłopakowi ogromnie zależało na naszej umazanej smarem i błotem fladze. Kolejną noc spędziliśmy w Jagodinie w apartamencie przemiłych państwa, a następną u jeszcze milszych ludzi w Aleksinacu. W jakiś niezrozumiały dla nas sposób rozczuliło ich, że kupiliśmy sobie na kolację chleb, trochę sera i 3 pomidory, więc dorzucili nam jeszcze całą siatkę papryk, pomidorów i ogórków, a także domowej roboty biały ser i cały słój ajwaru – bałkańskiej pasty z papryki. Tak najedzeni ruszyliśmy do Niszu, w którym planowaliśmy kolejny dłuższy przystanek. Słyszeliśmy bowiem pogłoski, że na Bałkanach są jakieś góry, które jednak jak dotąd udało nam się omijać. Na południe od Niszu mapy pokazywały jednak, że będziemy musieli wrzucić lżejsze przerzutki, więc woleliśmy się dobrze zregenerować.

Zdjęcia

Ten wpis został opublikowany w kategorii Serbia, Węgry. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>